Ten kameralny, obyczajowy film w reżyserii Lasse Hallstroma jest adaptacją powieści, która ponad 20 lat temu zdobyła Nagrodę Pulitzera. Już sam ten fakt powinien gwarantować fabularną ucztę. Czy jest tak w rzeczywistości? Istnieje tylko jeden sposób, aby się upewnić. Głównym bohaterem jest dziennikarz Quoyle (znakomity Kevin Spacey), który doświadczył w życiu wielu porażek, przez co nie jest osobą szczególnie ufną czy optymistyczną. Surowe wychowanie w dzieciństwie odcisnęło piętno na jego charakterze. Kiedy zakochuje się w pięknej Petal (Cate Blanchett) – myśli, że los się odmienił. Ubóstwia ukochaną, mimo jej licznych wad i niewierności. A po narodzinach wspólnego dziecka – zajmuje się domem i opieką nad małą Bunny. Petal ma jednak inne plany, zabiera córkę i ucieka – choć jej podróż zakończyła się w rzece. Quoyle niemal w jednym czasie traci oboje rodziców oraz żonę (zginęła w wypadku). Kontaktuje się z nim jednak ciotka Agnis (Judi Dench). Pod jej wpływem Quoyle decyduje się przeprowadzić na wyspę, którą zamieszkiwała jego rodzina. Quoyle za sprawą odkrywania rodzinnych tajemnic zmienia się. Swój udział w tym procesie ma również znajomość z uroczą Wavey Prowse (w tej roli zjawiskowa Julianne Moore). Poza historią, miejscem w lokalnej społeczności, czy nowymi znaczącymi znajomościami, Quoyle odnajduje na wyspie także samego siebie. Stopniowo odzyskuje utracone poczucie własnej wartości.
W „Kronikach portowych” nie brakuje scen symbolicznych – jak widok opuszczonego domu. Nawet imię głównego bohatera coś oznacza – a mianowicie to stare określenie na szczególne węzły, przydatne, acz tylko jeśli się je prawidłowo wykorzysta. Taki też jest Quoyle – pozornie prosty, nijaki, a jednak posiadający ogromny ukryty potencjał. Akcja rozwija się powoli, ale miarowo. Film nie jest bynajmniej nudny, postacie są pełnokrwiste i interesujące (choć nie zawsze budzące sympatię). Na uwagę zasługują też zapierające dech w piersiach plenery Nowej Fundlandii. Aby jeszcze spotęgować efekt nieziemskiego krajobrazu zastosowano specjalne środki (m.in. odbarwienie taśmy filmowej). Film nie tylko składnia do refleksji nad naturą ludzką, ale też daje okazje do napadów szczerego śmiechu. Jest to jednak subtelny rodzaj humoru. „Kroniki portowe” polecamy każdemu, kto jest wrażliwy na piękno duszy ludzkiej i wyjątkowych krajobrazów, a zmęczyły go już produkcje z nadmiarem eksplozji, wystrzałów czy hektolitrów krwi na ekranie.
Więcej: http://seans24.pl/